Test systemu muzycznego dCS Varese w HiFi Plus

Recenzja systemu muzycznego dCS Varèse
Autor i źródło recenzji: Alan Sircom, HiFi Plus, marzec 2025 r.
Oryginał można przeczytać TUTAJ.
Cyfrowy ekspert dCS, mający swoją siedzibę w Cambridge, nadaje swoim produktom imiona znanych kompozytorów klasycznych. Na przestrzeni lat pojawiły się modele nazwane na cześć Scarlattiego, Paganiniego, Pucciniego, Debussy’ego, a nawet Elgara – dla tych, którzy pamiętają odleglejsze czasy. Do końca ubiegłego roku w ofercie znajdowały się Bartók, Rossini i Vivaldi (wszystkie w wersji APEX), a także – łamiąc tradycję – model Lina.
Teraz do tej listy dołącza Varèse – szczyt możliwości, jakie dCS jest dziś w stanie osiągnąć.
Edgard Varèse wyróżnia się na tle pozostałych kompozytorów, których nazwiska dCS wykorzystało w swojej nomenklaturze. Nazywany „ojcem muzyki elektronicznej”, został określony przez Henry’ego Millera mianem „stratosferycznego Kolosa Dźwięku”. Dlaczego to istotne? Ponieważ trudno byłoby mi lepiej podsumować dCS Varèse niż właśnie tymi słowami – jest to prawdziwy stratosferyczny Kolos Dźwięku.
Jednocześnie, choć Varèse to niezwykle trafna nazwa dla nowego flagowego urządzenia dCS, jego muzyka nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. Można wręcz powiedzieć, że stanowi wymagające wyzwanie – w przeciwieństwie do pięcioelementowego systemu, który nosi jego imię.
Pięć urządzeń?
Czy dCS Vivaldi APEX, składający się z czterech komponentów, nie jest już wystarczający? Okazuje się, że nie. Varèse idzie o krok dalej – i to nie bez powodu. Tym powodem jest fundamentalne przemyślenie przepływu sygnału cyfrowego od podstaw.
Nasze tradycyjne podejście do odtwarzania dźwięku cyfrowego zakłada stosunkowo liniowy postęp – od wejścia do wyjścia. Jest to w pełni logiczne, ponieważ wywodzi się z koncepcji cyfrowego dźwięku jako naturalnego następstwa wirującego dysku. Dane są odczytywane, poddawane korekcji błędów, a następnie przekazywane do procesu upsamplingu (jeśli jest wymagany), przetwarzania cyfrowego i konwersji na sygnał analogowy. Dalej następuje filtracja i w końcu sygnał trafia do wyjść analogowych.
Poza kilkoma kluczowymi wejściami zasilania i synchronizacji zegara, cały ten proces tworzy niemal prostą linię – od momentu obrotu dysku aż po sygnał wyjściowy.
Varèse podchodzi do tego zagadnienia z nowej, konceptualnej perspektywy „co by było, gdyby?”.
Co by było, gdyby dane nie wymagały tak rozległej manipulacji? A gdyby cyfrowy system audio działał bardziej jak model klient-serwer, w którym urządzenia pełniące określone funkcje, takie jak interfejs użytkownika, realizowały swoje zadania zdalnie, podczas gdy cała cyfrowa obróbka odbywałaby się w jednym, centralnym urządzeniu? Co, jeśli przetwornik cyfrowo-analogowy mógłby być po prostu przetwornikiem cyfrowo-analogowym?
dCS Varèse to efekt całkowitego przewartościowania podejścia do cyfrowego dźwięku. Powstał w momencie, gdy porzucono utarte schematy i zaczęto wszystko od nowa. No, prawie od nowa – kluczowy element, czyli przetwornik Ring DAC, obecny w urządzeniach dCS od początku istnienia marki, wciąż pozostaje, choć i tutaj granice możliwości zostały przesunięte jeszcze dalej.
Serce systemu
Największym z pięciu komponentów jest Core, który – zgodnie ze swoją nazwą – stanowi centralny element całej operacji. To właśnie tutaj pliki są importowane, kształtowane pod kątem redukcji szumów, filtrowane oraz przygotowywane do konwersji i wyjścia.
Pod względem łączności Core oferuje standardowo jedynie wejścia Ethernet i USB, a także osiem złącz ACTUS wyposażonych w precyzyjne konektory LEMO. Dla tych, którzy potrzebują większej elastyczności, dCS oferuje opcjonalny moduł wejścia/wyjścia, umożliwiający podłączenie dodatkowych źródeł – za kwotę 11 500 funtów. W systemie może znaleźć się również dedykowany transport CD/SACD klasy Varèse, który wykorzystuje łącze ACTUS.
Core komunikuje się z użytkownikiem za pośrednictwem interaktywnego interfejsu z konfigurowalnym wyświetlaczem na przednim panelu. Towarzyszy mu pilot zdalnego sterowania Varèse Remote – elegancki, wykonany z precyzyjnie frezowanego aluminium CNC, o okrągłej formie i pojemnościowych klawiszach funkcyjnych. Przyciski te otaczają centralne pokrętło, które umożliwia zarówno sterowanie odtwarzaniem, jak i regulację głośności. Pilot ładuje się przez USB-C i łączy z dCS Varèse za pomocą Bluetooth, a jego antena została dyskretnie umieszczona na tylnej części interfejsu użytkownika.
Powrót do DAC-a
Monofoniczne przetworniki cyfrowo-analogowe Varèse to kulminacja najbardziej udanego projektu w branży audio – Ring DAC APEX.
Podczas gdy większość z nas w trakcie pandemii próbowała swoich sił w pieczeniu chleba na zakwasie lub nauce nowego języka, Chris Hales, dyrektor ds. rozwoju produktu w dCS, poświęcił ten czas na gruntowną reewaluację Ring DAC – układu, który sam w sobie był efektem wieloletnich udoskonaleń. Prace te doprowadziły do powstania APEX w 2022 roku, co nie tylko odmieniło istniejącą linię przetworników dCS, ale także utorowało drogę do opracowania monofonicznego przetwornika różnicowego Ring DAC.
Podwojenie liczby źródeł prądowych i praca w pełnym trybie różnicowym wymagały niezwykle zaawansowanej inżynierii cyfrowej. To nie była błaha modyfikacja – stworzenie tego wariantu Ring DAC stanowi największą zmianę w architekturze dCS od pokoleń. Sam projekt przypominał bardziej Projekt Manhattan niż spokojny weekend spędzony na pracy w oprogramowaniu CAD/CAM.
Jednak gdyby nie badania prowadzone podczas pandemii, które doprowadziły do opracowania APEX, realizacja tego nowego przetwornika byłaby prawdopodobnie nie tylko trudna, ale wręcz niemożliwa.
Taktowanie włączone
W miarę jak dCS dążyło do monofonicznego podejścia do przetworników cyfrowo-analogowych, szybko stało się jasne, że synchronizacja dwóch DAC-ów stanowi spore wyzwanie. Aby temu sprostać, system dCS Varèse został wyposażony w zegar główny, który wykorzystuje innowacyjną i opatentowaną technologię taktowania dCS Tomix. Firma twierdzi, że dzięki tej technologii możliwe jest uzyskanie „niezrównanej wydajności jittera”, co jest efektem wieloletniego doświadczenia w tworzeniu zegarów Master Clocks.
Podczas prac nad Varèse, dCS odkrył, że „żadna istniejąca technologia nie pozwalała na uzyskanie idealnej synchronizacji podczas przesyłania sygnałów przez łącze IP”. Właśnie dlatego zegar główny z Tomix łączy się z systemem za pośrednictwem pojedynczego dwukierunkowego połączenia ACTUS – od zegara głównego do rdzenia systemu.
Zarówno ACTUS, jak i Tomix są kluczowymi elementami zastrzeżonej infrastruktury połączeń, która łączy wszystkie komponenty systemu Varèse. ACTUS to akronim od „Audio Control Timing Unified System” i stanowi spójne połączenie pięciu urządzeń, wykorzystując niestandardowy kabel z wielopinowymi złączami LEMO. Warto dodać, że różne kable cyfrowe między czterema komponentami systemu dCS Vivaldi APEX często przewyższają koszt samego sprzętu. W tym kontekście przejście na pojedyncze łącze między urządzeniami w systemie Varèse to z pewnością mile widziana zmiana.
Wysokiej jakości przewód zasilający nadal pozostaje niezbędny dla każdego urządzenia (ACTUS nie przekazuje zasilania z jednego komponentu do drugiego). Podejrzewam, że wkrótce na rynku pojawią się nowe rozwiązania, ale era skomplikowanych schematów okablowania dla tylnych paneli już dobiegła końca w systemie Varèse. Jestem pewien, że to nie będzie ostatni raz, kiedy spotkamy się z ACTUS w systemie dCS. Nawet własna aplikacja Mosaic firmy dCS zyskała wsparcie dzięki ACTUS, co stanowi wariant obecnie unikalny dla systemu Varèse.
Olśniewający...
Jeśli chodzi o wzornictwo przemysłowe, dCS z pewnością osiągnęło coś niezwykłego. Varèse odzwierciedla wiele elementów designu, które już wcześniej pojawiły się w modelach Vivaldi i Rossini APEX, wyposażony jest w interfejs użytkownika, który w dużej mierze czerpie inspirację z modelu Lina, ale na większą skalę. Przednie panele przetworników DAC Mono są szczególnie interesującym akcentem — można je łatwo przeoczyć, dopóki ktoś ich nie wskaże, ale mają doskonały sens, gdy znajdują się przed oczami.
Twierdziłbym, że Varèse wykonuje tak doskonałą robotę, przesuwając granice stylizacji dCS, że sprawia, iż Vivaldi i Rossini APEX nagle wydają się przestarzałe. Produkty te wprowadzono na rynek odpowiednio w 2012 i 2015 roku, i mimo aktualizacji oprogramowania, przetworników cyfrowo-analogowych oraz kilku modyfikacji w wyborze transportu CD, zachowały pewną ponadczasowość w swojej konstrukcji. A przynajmniej tak mi się wydawało.
W ślad za Varèse te małe skupiska przycisków wydają się dość zmęczone w porównaniu do eleganckiego pilota z brakiem przycisków w Varèse. Subtelne krzywizny przednich paneli wydają się teraz mniej eleganckie i wyrafinowane w zestawieniu z subtelnym wyglądem Varèse. Oczywiście, jest to zrozumiałe – cena Varèse oraz upływający czas sprawiają, że nowicjusz uznałby go za projekt z 2020 roku, a nie modele obecne w katalogu od dekady lub dłużej. Jednak szybkość, z jaką Vivaldi APEX przeszedł od „ponadczasowego stanu techniki” do „pokazania swojego wieku”, była dość niezwykła.
dCS Varèse ujawnia pełny potencjał cyfrowego dźwięku, ale jego możliwości zależą od odpowiedniej opieki i uwagi. System okablowania ACTUS oznacza, że nie trzeba wydawać fortuny na cyfrowe interkonekty między urządzeniami, a zaoszczędzone pieniądze warto przeznaczyć na naprawdę wyjątkowy serwer. Używałem go z testowanym w numerze 239 serwerem Antipodes Audio Oladra i jest to idealne połączenie.
Brak słów
To trochę kompromitujące dla recenzenta audio – znalazłem się w sytuacji, w której brakuje mi słów, by opisać jakość dźwięku. A może nie do końca? Moje audiofilskie słownictwo osiągnęło granice swoich możliwości przy dCS Varèse, zmuszając mnie do wykrzyczenia serii ekspresyjnych wyrażeń. Powody były dwa: nigdy wcześniej nie doświadczyłem tego utworu w taki sposób i – o ile nie trafi mi się wygrana na loterii – prawdopodobnie już nigdy niczego podobnego nie usłyszę.
Nic nie może cię na to przygotować. To nie jest ani cyfrowe, ani analogowe. Czujesz się jak w samym sercu studia nagraniowego. Jesteś bliżej muzyki i muzyków, którzy ją tworzą. Na początku starałem się zrozumieć moją reakcję na ten dźwięk, myśląc, że to zasługa niezwykłego zakresu dynamiki. Ale to nie to. Sięgnąłem po „Smoke on the Water” z Made in Japan Deep Purple, ponieważ dCS Varèse obudził we mnie wewnętrznego nastolatka. To doświadczenie działające na poziomie instynktownym – czujesz, jakbyś naprawdę tam był. Perkusja brzmi bliżej, jest bardziej precyzyjna i szybsza, każde uderzenie werbla i praca hi-hatu są wyraziste i szczegółowe. To po prostu oszałamiające. To niemal muzyczny atak – nic nie jest ukryte. Grałem na Hammondzie jak Jon Lord, waliłem w hi-hat jak Ian Paice i uderzałem w bas jak Roger Glover. Już miałem spróbować śpiewać jak Ian Gillan, ale wtedy uświadomiłem sobie, że mogłoby się to skończyć jakimś nieprzyjemnym pęknięciem.
W tym wszystkim to właśnie hi-hat najbardziej mnie poruszył. Nie brzmiało to jak zwykłe nagranie; czułem się, jakby Ian Paice siedział na tronie perkusyjnym tuż przede mną, grając na tym instrumencie. Brzmiało to tak autentycznie. Choć werbel dodawał dynamiki, to jednak wyczucie czasu – coś, co wykraczało poza typowy dźwięk – było tym, co wyróżniało całość. To nie było tylko cyfrowe brzmienie ani żaden inny, zwykły dźwięk.
Każda kolejna płyta, którą później włączałem – a sporo słuchałem po Deep Purple – potwierdzała te pierwsze wrażenia, dodając do nich kolejne niuanse. To były drobne, ale znaczące szczegóły. Kiedy wszyscy mówili o Dylanie, włączyłem „Masters of War” z The Freewheelin' Bob Dylan. To było jak podróż w czasie. Od razu zaczynasz zastanawiać się, jak tak ogromny talent mógł zmieścić się w jednym młodym umyśle. Jego głos pozostaje niezaprzeczalnie głosem Dylana, ale nie ma znaczenia, jak umiejętnie ktoś, jak Timothée Chalamet, starałby się go naśladować – to po prostu nie jest on, i ta różnica staje się w tej chwili wyraźna jak nigdy wcześniej.
Następnie sięgnąłem po „West End Blues” Louisa Armstronga z albumu Hot Fives & Sevens [JSP]. Ma już 97 lat, a ja słuchałem jej niezliczoną ilość razy, do tego stopnia, że mógłbym niemal zagrać ją z pamięci. To chyba najlepsze trzy minuty muzyki, jakie kiedykolwiek powstały. Znam tę kompozycję na wylot, a mimo to za każdym razem czuję się, jakbym słuchał jej po raz pierwszy. To samo miało miejsce niezależnie od tego, jaki gatunek muzyki odtwarzałem. Co ciekawe, w żadnym momencie mojego notatnika nie pojawiły się typowe określenia. Nie było mowy o dynamice, scenie czy detalach. Liczyła się jedynie muzyka i to, jak się przy niej czułem. Wszystko to działo się, ponieważ te wszystkie aspekty wykonania były tak perfekcyjnie uchwycone, że przestały stanowić jakiekolwiek zmartwienie.
Obowiązkiem recenzenta jest zidentyfikowanie wszelkich niedociągnięć w wydajności produktu, ale to nie jest moja rola. Jedyną uwagą, jaką mogę podzielić się w tym przypadku, jest ta: pamiętaj o tym, czego będziesz słuchać podczas początkowej sesji. Nie wynika to z jakiejkolwiek niezdolności systemu, ani z tego, że Varèse jest w jakikolwiek sposób nieprzyjazny dla muzycznych nowicjuszy. Chodzi o to, że emocje wywoływane przez muzykę są bardziej obnażone, niż można by się spodziewać po tym, jak dCS prezentuje dźwięk. Jeśli wybierzesz utwór, który wywołuje silne uczucia, musisz być gotowy na konfrontację z nimi.
Słuchałem utworu „Go!” zespołu Public Service Broadcasting z albumu The Race For Space z 2015 roku. Dla tych, którzy nie znają tego albumu, to piękne połączenie sampli z amerykańskich i radzieckich misji kosmicznych z lat 60. oraz indie dance electronica. „Go!” oddaje dźwięk modułu Eagle misji Apollo 11, zbliżającego się do powierzchni Księżyca. Zwykle wywołuje to silne emocje, ale tym razem poczułem zarówno moment „guzka w gardle”, jak i nagłą chęć skopania teoretyka lądowania na Księżycu. Może powinienem był po prostu to zostawić.
Zamiast tego poczułem się przygnębiony. Włączyłem „Old Shep” Elvisa Presleya. Znasz tę historię: chłopiec spotyka psa, pies się starzeje, chłopiec strzela do psa. Zawsze był to trochę wyciskacz łez, ale dzięki dCS Varèse stało się to momentem pełnym „brzydkiego płaczu”. Uważaj więc, ten sprzęt potrafi wydobyć emocje w sposób, w jaki większość innych urządzeń audio nie jest w stanie.
Jest jeszcze jedna uwaga, która moim zdaniem rozstrzyga debatę „analog vs. cyfra”. dCS Varèse podnosi cyfrowe audio na tak wysoki poziom, że kolekcjonowanie płyt przestaje być niezbędnym elementem codziennego muzycznego rytuału. Choć wciąż sprawia mi radość słuchanie winyli i ich zbieranie, jeśli skupisz się wyłącznie na samej muzyce, a nie na kolekcjonowaniu dla samego kolekcjonowania, możesz zauważyć, że wizyty w sklepach z płytami staną się coraz rzadsze. Oczywiście, nie chodzi o sytuację „albo-albo” — obecność Varèse nie umniejsza wartości słuchania winyli. Wręcz przeciwnie, sesje odsłuchowe na LP mogą ostatecznie przejść na format cyfrowy.
W tym pokoju jest oczywisty problem, a właściwie 217 000 problemów, a dokładniej ćwierć miliona, jeśli uwzględnimy moduł I/O... To cena, która wymaga przemyślenia. Jednak kiedy spędzasz czas z tym urządzeniem, jego cena przestaje być najważniejsza. Jeśli, jak większość z nas, nie możesz sobie na to pozwolić, samo spędzenie kilku minut w jego towarzystwie nie będzie cię dręczyć; wręcz przeciwnie, wskazuje to kierunek, w jakim zmierza cyfrowe audio. Potrzebny będzie czas, aby osiągnięcia dCS Varèse stały się bardziej dostępne, ale z pewnością tak się stanie. Tak, wrócisz do domu i będziesz cieszyć się cyfrowym dźwiękiem, czując żal, że jeszcze nie osiągnąłeś tego szczytu, ale to przykład tego, co może zostać osiągnięte, i być może zainspiruje to innowacje, które pozwolą dotrzeć do tego celu na różnych poziomach.
Z drugiej strony, jeśli masz taką możliwość, nie zwlekaj i skorzystaj z niej jak najszybciej! Tak właśnie powinien brzmieć dźwięk cyfrowy. To nie jest sztuczny, nadmiernie ciepły dźwięk analogowy, ani też cienki, przenikliwy, przesadnie szczegółowy dźwięk, który niektórzy błędnie uważają za najwyższą jakość cyfry. To coś znacznie więcej. To jak soczewka, przez którą patrzymy na muzykę, ale nie jak mikroskop, który analizuje ją w eksperymentalny sposób. W kontekście audio przypomina to moment, kiedy po raz pierwszy usłyszałeś muzykę, która naprawdę cię poruszyła — niezależnie od tego, czy był to Beethoven, Beatlesi, Metallica czy Miles Davis. To właśnie dlatego zaczęliśmy naszą przygodę z muzyką: aby przeżyć ją tak, jak zamierzali to wykonawcy czy kompozytorzy. Jeśli osiągnięcie tego wymaga pięciu urządzeń, setek kabli LEMO i kosztuje tyle, co dom, to niech tak będzie. Wracając do Public Service Broadcasting, to nasza misja kosmiczna Apollo, a nikt nie podchodzi do rakiety nośnej Saturn V i nie mówi: „Meh! Zbuduję coś podobnego taniej!”.
To prawda, czasem drobne rzeczy, takie jak pisownia akcentu w „Varèse”, mogą stanowić prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza gdy cały proces jest tak skomplikowany, jak w przypadku urządzenia za 217 000 funtów. Jednak, jak zauważyłeś, to naprawdę jedyny poważniejszy problem. Reszta to zupełnie inna liga. dCS Varèse tak skutecznie redefiniuje nasze podejście do odsłuchu, że wszystko, co do tej pory uważaliśmy za standard w świecie audio, nagle wydaje się przestarzałe. W takim przypadku, małe niedociągnięcia stają się ledwie zauważalne w obliczu tak głębokiego doświadczenia.
To, co naprawdę imponuje, to fakt, że po prostu podczas słuchania nie zwracasz uwagi na sprzęt! Doświadczenie z dCS Varèse przypomina niezatarte wspomnienie sprzed lat, gdy potajemnie wkradałeś się do pokoju odsłuchowego ojca swojego kolegi i chłonąłeś muzykę z jego niezwykłego systemu audio. Był to zestaw, który wydawał się kompletnie poza twoim zasięgiem, zarówno pod względem zrozumienia, jak i budżetu, przypominający muzyczne science fiction. Niemniej jednak zapoczątkował on podróż, która trwała przez całe życie. Wszyscy staraliśmy się odzyskać to doświadczenie, a dCS Varèse właśnie to osiąga! Będą tacy, którzy przyjdą na wystawy, by wyrazić zdumienie, że audiofile nie przybyli z płonącymi pochodniami i widłami na demonstrację dCS Varèse… tylko po to, by z uśmiechami na twarzach, pełnymi dziecięcej radości, cieszyć się muzyką. Znajdujemy się w przełomowym momencie w historii audio. dCS Varèse prezentuje pełne możliwości cyfrowego dźwięku. To zasługuje na najwyższe uznanie dla dCS, ale to dopiero początek. Varèse to tak ogromna zmiana w cyfrowym audio, że rzuca wyzwanie wszystkim producentom tego segmentu, nie tylko tym z najwyższej półki. Teraz reszta cyfrowego świata audio musi nadrobić zaległości!


