Test przetwornika cyfrowo-analogowego dual-mono Bricasti Design M11 w The Absolute Sound

Recenzja przetwornika cyfrowo-analogowego dual-mono Bricasti Design M11
Autor i źródło recenzji: Jason Kennedy, The Absolute Sound, sierpień 2025 r.
Oryginał można przeczytać TUTAJ.
Produkty marki Bricasti przywodzą na myśl urządzenia sygnowane logo Mark Levinson z czasów, gdy firma ta należała do Madrigal Labs. Podobieństwo to widać zarówno w czarno-srebrnej kolorystyce, jak i w stonowanym, lecz wyrafinowanym wykończeniu obudów. Nie jest ono przypadkowe – za obydwoma liniami produktowymi stoją ci sami projektanci: Brian Zolner i Casey Dowdell, którzy przed założeniem Bricasti pracowali właśnie w Madrigal. Nowa firma kontynuuje tamtą filozofię projektową, oferując zarówno elektronikę analogową, jak i cyfrową – zarówno na rynek profesjonalny, jak i konsumencki. W jej katalogu znajdziemy m.in. potężne wzmacniacze oraz stale rozwijaną linię przetworników cyfrowo-analogowych.
Na szczycie oferty przetworników cyfrowo-analogowych Bricasti znajduje się imponujący model M21 Stereo, wyposażony w trzy niezależne tory konwersji sygnału: Delta/Sigma, DSD oraz drabinkowy przetwornik R2R. To unikalne rozwiązanie, dające użytkownikowi możliwość wyboru preferowanej technologii, stanowi próbę odpowiedzi na potrzeby najbardziej wymagających melomanów. Niestety, wiąże się to z wysoką ceną – przekraczającą próg 20 000 funtów. Bardziej przystępną alternatywą jest model M11 R-2R Classic, który wykorzystuje ten sam tor R2R co M21, ale zamknięty został w smuklejszej obudowie. Mimo uproszczonej konstrukcji, oferuje niemal identyczną liczbę wejść i funkcji. W zakresie złączy zewnętrznych różnic praktycznie nie ma – można przypuszczać, że obie wersje korzystają z bardzo zbliżonej płyty wejściowej.
W górę drabinki
Przetworniki R2R, czyli tzw. ladder DAC, to układy zbudowane z elementów dyskretnych, które cieszyły się dużą popularnością w latach 90., zanim technologia Delta/Sigma zaczęła dominować na rynku pod względem parametrów pomiarowych. W tamtym okresie konwertery drabinkowe osiągały maksymalnie 14-bitową rozdzielczość, podczas gdy dzisiejsze układy Delta/Sigma bez trudu oferują 32 bity – pod względem specyfikacji technicznych wygrały ten wyścig. Mimo to, przez lata istniała grupa producentów i entuzjastów, którzy cenili unikalny charakter brzmienia R2R, zwłaszcza precyzję czasową przypominającą tę znaną z analogowych źródeł dźwięku.
Zespół Bricasti twierdzi, że kilka lat temu dokonał przełomu technologicznego, który pozwolił im stworzyć drabinkowy przetwornik zdolny do pracy z rozdzielczością do 20 bitów. Szczegóły tej technologii pozostają ściśle strzeżoną tajemnicą, jednak same parametry sugerują, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Przetwornik obsługuje częstotliwości próbkowania do 384 kHz przez wejście USB, a także nieco niższe wartości w trybie DSD – przy zastosowaniu opcjonalnego wejścia sieciowego. Drugą opcjonalną możliwością połączenia jest złącze I²S, przeznaczone dla użytkowników korzystających z transportu SACD/CD Bricasti M19.
M11 to w pełni zbalansowany, pracujący w układzie dual mono przetwornik cyfrowo-analogowy, wyposażony zarówno w wyjścia analogowe zbalansowane, jak i niezbalansowane. Po aktywowaniu z poziomu wyświetlacza przedniego cyfrowej regulacji głośności, urządzenie można bezpośrednio podłączyć do wzmacniacza mocy. Choć DAC jest standardowo dostarczany z pilotem, testowany egzemplarz był wersją przedprodukcyjną i dotarł do nas bez niego, dlatego tej funkcji nie sprawdziliśmy. Wśród dodatkowych możliwości znalazły się cztery tryby filtrów cyfrowych: dwa o charakterystyce liniowej (linear phase) i dwa o charakterystyce minimalnej fazy (minimum phase). Mając wcześniejsze doświadczenia z szerszą paletą filtrów w innym modelu Bricasti, wybrałem delikatnie łagodniejszy w brzmieniu filtr minimalnofazowy. Odcina on najwyższe pasmo o 500 Hz, zwiększa zafalowanie w paśmie przenoszenia o 0,003 dB, zmniejsza tłumienie w paśmie zaporowym o 8 dB i skraca opóźnienie maksymalnie o pół milisekundy. Różnice w pomiarach są więc minimalne, a jednak subiektywnie ten tryb okazał się nieco przyjemniejszy w odbiorze.
Wejścia cyfrowe obejmują wszystkie typowe rozwiązania, w tym rzadziej spotykane AES/EBU na złączu XLR oraz wspomniane wcześniej gniazdo sieciowe RJ45 dla połączenia Ethernet. To ostatnie zmienia M11 w pełnoprawny odtwarzacz strumieniowy, którym można sterować za pomocą wielu aplikacji firm trzecich, takich jak Roon, JRiver, Audirvana czy mój faworyt – JPlay. Moduł sieciowy to opcja w cenie 1 350 £, ale biorąc pod uwagę koszt dobrego streamera – nawet takiego bez przetwornika DAC – nie jest to wygórowana kwota. Co więcej, rozwiązanie to eliminuje konieczność stosowania osobnego kabla cyfrowego, który sam w sobie mógłby kosztować równie dużo.
Podwójna precyzja zegara
Wyświetlacz wraz z przyciskami sterującymi umożliwia m.in. odwrócenie fazy oraz zmianę nazw wejść, wybierając z listy gotowych opcji obok tych fabrycznie przypisanych, takich jak USB, SPDIF czy LAN. W M11 – podobnie jak w M21 – nie znajdziemy wejścia zewnętrznego zegara, ponieważ Bricasti przykłada ogromną wagę do maksymalnej precyzji wewnętrznej synchronizacji. Każdy kanał ma własny układ zegarowy, umieszczony możliwie najbliżej chipu Analog Devices, dzięki czemu droga sygnału jest minimalna. Oba układy są synchronizowane przez procesor Sharc DSP, a według producenta takie rozwiązanie pozwala zredukować jitter wywołany zegarem do poziomu niewykrywalnego w pomiarach.
Odsłuch
Podczas testów korzystałem z różnych źródeł – m.in. odtwarzacza strumieniowego Lumin U2 Mini w wersji ulepszonej przez Network Acoustics, a także z serwerów/odtwarzaczy Melco N1 i Xact S1 Evo. M11 bardzo wyraźnie ukazywał różnice między nimi, zachowując jednocześnie znakomitą jakość brzmienia – zmieniały się jedynie niuanse tej „znakomitości”. To, co pozostawało niezmienne, to wyjątkowa płynność muzyczna: ten przetwornik doskonale radzi sobie z rytmem i timingiem, pozwalając każdemu gatunkowi zabrzmieć jednocześnie ekspresyjnie i spójnie. Rozciągnięcie tonalne i dynamika są pełne, a sposób, w jaki Bricasti oddaje muzykę, sprawia wrażenie całkowicie pozbawionego ograniczeń.
Na początek – w brzmieniu nie słychać absolutnie żadnej ziarnistości ataku dźwięku, a jednocześnie poziom detali jest bardzo wysoki. Ma się wrażenie, że można „wejść” w nagranie i usłyszeć wszystkie ciche elementy, które zwykle giną w cieniu głośniejszych, bardziej wyeksponowanych partii instrumentu prowadzącego lub głosu. Jest to możliwe dzięki wyjątkowo czystemu tłu i całkowitemu brakowi rozmycia zarówno początków, jak i wygaszania dźwięków. Efekt rozmycia jest powszechny w wielu komponentach audio – nie zawsze przeszkadza w odbiorze muzyki, ale sprawia, że brzmienie jest mniej odprężające, ponieważ mózg musi włożyć więcej wysiłku, aby śledzić, w jaki sposób dźwięki się zaczynają, kończą i łączą ze sobą.
Słuchać dłużej
Testowałem połączenia zarówno przez USB, jak i AES/EBU, i choć to drugie potrafiło zaoferować nieco bardziej angażujące rezultaty, to Xact S1 Evo zdołał przewyższyć pozostałe źródła korzystając wyłącznie z USB. Wynika z tego, że metoda połączenia ma mniejsze znaczenie niż jakość samego źródła. W niemal wszystkich przypadkach wokale brzmiały znakomicie – M11 ma w sobie naturalność barwy, która w przypadku tego najbardziej emocjonalnego z „instrumentów” wręcz urzeka. Sięgałem po różne nagrania – od Mari Boine, przez The Weather Station, po „You Look Like Rain” zespołu Morphine. Każde wnosiło do pokoju wyraźny, odmienny ładunek emocjonalny, który sprawiał, że chciało się słuchać jeszcze dłużej.
Bricasti zdaje się być całkowicie pozbawiony własnego charakteru tonalnego – jest po prostu neutralny, pozwalając, by to istota danego wykonania w pełni kształtowała brzmienie. Czasem można odnieść wrażenie lekkiego podbicia średnicy, ale porównanie z innymi przetwornikami szybko pokazuje, że to złudzenie – to raczej konkurenci mają dźwięk „uformowany” w określony sposób.
To niezwykle cenna cecha – pod warunkiem, że nie zostanie odebrana jako „szarość” czy brak życia. W rzeczywistości M11 jest po prostu wyjątkowo transparentny wobec źródła i wiernie przekazuje bogactwo barw oraz blask każdej odtwarzanej interpretacji. Szczególną przyjemność sprawiło mi słuchanie najnowszego wydawnictwa Keith Jarrett Trio – The Old Country (More from the Deer Head Inn). Gra jest tu znakomita, a klimat miejsca – wyraźnie kameralny, co najlepiej słychać w momencie, gdy pojawiają się oklaski, pozwalając wręcz „usłyszeć” samą salę. Jednak kiedy Jarrett daje upust swojemu talentowi, muzyka staje się niesamowicie wciągająca – a M11 tak ułatwiał jej odbiór, że trudno było usiedzieć w miejscu.
Płynność godna mistrza
Przetestowałem także wejście sieciowe, wybierając Bricasti jako wyjście audio w aplikacji sterującej JPlay. Efekt? Brzmienie bardziej odprężone i płynniejsze niż nawet przez połączenie AES – dźwięk, który przybliża ten DAC do analogowego bardziej niż jakiekolwiek urządzenie, z jakim miałem do czynienia od dawna. M11 zachowuje doskonały timing, pozostając przy tym wyjątkowo czysty w przekazie, co wręcz zachęca do podkręcenia głośności i jeszcze głębszego zaangażowania w odsłuch. Aby go przewyższyć, potrzeba by naprawdę wybitnego, samodzielnego streamera – i to w połączeniu z odpowiednio transparentnymi kablami.
Mam ogromną słabość do przetworników drabinkowych, a ten jest najlepszym, jaki miałem okazję słyszeć. Oferuje przejrzystość, neutralność i timing na absolutnie wybitnym poziomie. Prawdę mówiąc, tak mnie oczarował, że porzuciłem wszelką powściągliwość i kupiłem M11 Classic dla siebie. Szeroki wachlarz opcji połączeń i solidne wykonanie pozwalają przypuszczać, że będzie współpracował praktycznie z każdym źródłem i robił to przez długie lata. Może to nie jest szczytowe osiągnięcie Bricasti, ale sposób, w jaki oddaje muzykę, jest tak przekonujący, że zupełnie mi to nie przeszkadza.


