Test kondycjonera sieciowego Gryphon PowerZone 3 w The Absolute Sound

Recenzja kondycjonera sieciowego Gryphon PowerZone 3
Autor i źródło recenzji: Alan Sircom, The Absolute Sound, maj 2025 r.
Oryginał można przeczytać TUTAJ.
Gryphon właśnie wkroczył w świat optymalizacji zasilania. Choć „wkroczył” to może za mało powiedziane – Gryphon uderzył w ten segment z siłą meteorytu, który 65 milionów lat temu zgładził dinozaury. Model PowerZone 3 to obecnie najlepszy – i zarazem najdroższy – kondycjoner zasilania w świecie audio high-end.
Dokładniej rzecz ujmując, Gryphon oferuje dwa modele: PowerZone 3.10, wyposażony w jeden blok ośmiu gniazd najwyższej klasy, oraz PowerZone 3.20, który ma dwa bloki po cztery gniazda. Model 3.10 dysponuje wydajnością prądową na poziomie 20 A, natomiast 3.20 może obsłużyć aż 40 A. Można się zastanawiać, jaki wzmacniacz – może do spawania łukowego? – potrzebuje takiej mocy, ale Gryphon to również producent monobloków Apex, zdolnych wydobyć dźwięk nawet z przetworników wykonanych z litej stali. W tym kontekście taka rezerwa prądowa wcale nie wydaje się przesadzona.
Gdy dwa stają się jednym
Nie ma potrzeby rozdzielania ich – oba modele działają w podobny sposób i oferują identyczną jakość. Wybór sprowadza się do tego, czy Twój system potrzebuje dodatkowej mocy modelu 3.20. Dlatego mówiąc o „PowerZone 3”, mam na myśli oba urządzenia – wystarczy dobrać wersję odpowiednią do skali systemu. Tak czy inaczej, technologia zastosowana w PowerZone 3 różni się zasadniczo od klasycznych kondycjonerów zasilania, co skłoniło Gryphona do nazwania swojego urządzenia „optymalizatorem”. I właśnie w tym tkwi klucz do jego wyjątkowej wydajności.
Warto jednak na chwilę się cofnąć i przyjrzeć się typowemu kondycjonerowi zasilania. Dla porządku pomińmy regeneratory i podobne urządzenia, ponieważ ich zasada działania jest zupełnie inna – skupmy się na konstrukcjach, które biorą prąd prosto z gniazdka i delikatnie „masują” go, zanim trafi do elektroniki audio. Problem w tym, że w wielu przypadkach ten masaż wcale nie jest delikatny. Często stosuje się w nich duże transformatory i filtry wygładzające skoki, zakłócenia i szumy w napięciu sieciowym – ale niestety, często lekarstwo okazuje się równie szkodliwe jak choroba.
Nie jest dużym nadużyciem stwierdzenie, że każde urządzenie audio zasilane z sieci to w istocie „modulator prądu przemiennego”. Problem w tym, że wygładzając wszelkie nierówności i zakłócenia w tym prądzie, można jednocześnie wprowadzić zauważalne „opóźnienie”, które podkopuje precyzję czasową całego systemu. Nawet najlepsze kondycjonery oparte na transformatorach potrafią to opóźnienie zminimalizować, ale nigdy całkowicie go nie eliminują. Właśnie dlatego zwolennicy koncepcji PRaT (Pace, Rhythm and Timing – Tempo, Rytm i Timing) często unikają stosowania kondycjonerów, nawet w systemach zasilanych z wyraźnie zakłóconej sieci. Argumentują, że każda próba poprawy brzmienia systemu wiąże się z pewnymi kompromisami – a lepiej, by nie dotyczyły one jego zdolności do „trzymania rytmu”.
Wielki transformator?
PowerZone 3 od Gryphona to nie po prostu „wielki transformator w pudle”. Wiem, że wcześniej traktowałem oba modele PowerZone 3 jako równoważne, ale wystarczy wyobrazić sobie, jak ogromny musiałby być taki transformator, zdolny do ujarzmienia prądu o natężeniu 40 A – zajmowałby miejsce na podłodze obok końcówki mocy, a nie byłby eleganckim, smukłym urządzeniem na półkę, jakim jest Gryphon PowerZone 3.
Co zatem właściwie robi PowerZone 3? To efekt ponad dziesięciu lat badań prowadzonych przez inżyniera chemii, Paula Hafnera. Według opisu zamieszczonego na stronie Gryphona: „W obwodzie elektrycznym przepływowi prądu towarzyszą mikrowibracje na poziomie molekularnym – zasadniczo każdy przepływ prądu to, z definicji, transmisja energii poprzez mikrowibracje. Zgodnie z teorią i podejściem Paula Hafnera, drgania elektronów w przewodniku generują serię subtelnych rezonansów, powstających w wyniku przepływającego sygnału. Kluczowe w jego metodzie jest rozróżnienie sygnału dynamicznego (zmiennego) od statycznego.”
PowerZone 3 wykorzystuje zatopione w żywicy struktury krystaliczne, znane jako moduły HafnerTech™ Conductor Modules, które koncentrują i optymalizują przepływ wibracyjny elektronów, minimalizując tym samym pasożytnicze rezonanse i powstające z nich zniekształcenia. Zmodyfikowane struktury krystaliczne wewnątrz tych modułów umożliwiają niezakłócony przepływ drgań bez strat energii w postaci szumu czy ciepła. Wspomniałem wcześniej o „masażu prądu przemiennego” – moduły HafnerTech™ pełnią tu rolę swoistego zabiegu spa na poziomie molekularnym dla elektronów.
System ten działa jak precyzyjnie ukierunkowany tor przepływu prądu, co – według producenta – przekłada się na ograniczenie artefaktów i przeszkód w dotarciu czystego prądu do komponentów audio.
Całość odbywa się bez żadnego ograniczania prądu, filtracji czy aktywnego przetwarzania sygnału, co pozwala zachować integralność sygnału AC. Gryphon twierdzi nawet, że zastosowanie PowerZone 3 może ograniczyć negatywny wpływ akustyki pomieszczenia na jakość dźwięku, ponieważ „pomieszczenia mają tendencję do nadmiernego wzmacniania niekorzystnych rezonansów w reprodukowanym dźwięku”.
PowerZone 3 korzysta również z innowacyjnego materiału SmartStack™, będącego formą przekładki łączącej ciecz z prasowaną gumą, zapewniającej optymalne tłumienie drgań i szumów. Ten materiał, opracowany przez duńską firmę MENETA – znaną z zastosowań w segmencie motoryzacji klasy premium – po raz pierwszy trafił do świata audio.
Urządzenie wykorzystuje topologię gwiazdy w systemie uziemienia (star grounding), przy czym wszystkie trzy „żyły” sygnału AC – faza, neutralny i ziemia – traktowane są z równą uwagą. Każda z nich funkcjonuje w przewodzącym środowisku dostosowanym do jej specyficznych wymagań. Całe wewnętrzne okablowanie wykonano z posrebrzanej miedzi beztlenowej (OFC), o przekroju 12 AWG i izolacji teflonowej.
Budowa na miarę Gryphona
Trudno opisać wykonanie PowerZone 3, ponieważ Gryphon należy do tych nielicznych marek w świecie audio, dla których jakość konstrukcji to sprawa najwyższej wagi. Od masywnej, czarnej, anodowanej obudowy, przez elegancko powściągliwą grafikę, aż po ogólną solidność konstrukcji – wszystko tu jest zrobione „jak trzeba”. W rzeczywistości to najwyższy możliwy komplement: PowerZone 3 jest zbudowany jak... produkt Gryphona! Kto by się spodziewał?
Choć wnętrze PowerZone 3 działa na zupełnie innych zasadach niż większość dostępnych na rynku kondycjonerów, jego wpływ na system audio jest niezaprzeczalny. Zmiana nie jest subtelna, ale też nie tak radykalna, by zmieniała charakter brzmienia, które pierwotnie sprawiło, że zakochaliśmy się w swoim systemie. To raczej jakby ktoś wydobył na światło dzienne wszystkie jego najlepsze cechy. Dźwięki są lepiej doświetlone – nie ostrym reflektorem, ale jakby ktoś po prostu podniósł poziom światła w pomieszczeniu. Jest równomiernie, zbalansowanie i... lepiej.
Bas szczególnie zyskał na precyzji i klarowności, z dynamiczną energią i sprężystością, które przyciągają uwagę. Prawdziwym testem każdego kondycjonera jest utwór „Chameleon” Trentemøllera [The Last Resort, Poker Flat]. Głębokie transjenty, które potrafią obnażyć ograniczenia portów czy duszenie sygnału, są tu podane z chirurgiczną precyzją. Bas o niemal prostokątnym kształcie fali ma wyraźniejszy atak i mniejszy rozmyty pogłos – dokładnie tak, jak powinno być. I to niezależnie od tego, czy Gryphon zasila jeden komponent, czy cały system.
Szczegóły również wychodzą na pierwszy plan – głos Joyce DiDonato brzmi potężnie i niezwykle artykulacyjnie [Stella Di Napoli, Erato]. W utworze „Tu sola, o mia Giulietta… Deh! tu, bell’anima” pozostają tylko jej głos i waltornia. Oba źródła dźwięku mają swoje wyraźnie zaznaczone przestrzenie w miksie, ale nie zakłócają piękna samej muzyki. I właśnie na tym polega urok PowerZone 3 – wydobywa zarówno to, czego pragną audiofile, jak i to, czego szukają miłośnicy muzyki. A wszystko to bez zmiany charakteru brzmieniowego systemu, który przecież wybraliśmy nieprzypadkowo.
Z recenzenckiego obowiązku wypadałoby znaleźć wady tego urządzenia – ale w tym przypadku to naprawdę trudne. PowerZone 3 jest konstrukcją niejako „samozamykającą się”: jego wpływ staje się mniej zauważalny w systemach, które same z siebie nie oferują wysokiej rozdzielczości. Ale przecież nikt rozsądny nie podłączy kondycjonera kosztującego trzy razy więcej niż cały system, prawda? Poza tym, jeśli Twoje zasilanie jest naprawdę fatalne, PowerZone 3 nie będzie remedium – jego zadaniem jest doskonalenie dobrej instalacji, a nie przemiana kiepskiej w akceptowalną.
Wielka teoria
W istocie, nieliczne głosy krytyki wobec PowerZone 3 nie dotyczą jego działania, lecz raczej teorii stojącej za jego konstrukcją – teorii, która z pewnością wzbudzi sceptycyzm wśród członków „Klubu Naukowego Audio”. Ci ostatni z reguły nie potrzebują słuchać PowerZone 3, by wyrobić sobie o nim opinię...
Dla reszty z nas Gryphon PowerZone 3 to prawdziwy „game-changer”. Wydobywa z systemu to, co najlepsze, nie poświęcając przy tym żadnego aspektu jego brzmienia. Owszem, jest kosztowny – ale jego cena stawia go w towarzystwie najbardziej zaawansowanej elektroniki audio. A jeśli chcesz, by ta elektronika pokazała pełnię swoich możliwości – postaw na Gryphona!


