Recenzja przetwornika cyfrowo-analogowego i streamera dCS Lina DAC X w Hifi Plus

Recenzja przetwornika cyfrowo-analogowego i streamera dCS Lina DAC X
Autor i źródło recenzji: Rafael Todes, HiFi Plus, wrzesień 2025 r.
Oryginał można przeczytać TUTAJ.
Jak na standardy dCS, cena modelu Lina DAC X – 13 500 funtów – jest dość umiarkowana, zwłaszcza w porównaniu z ich znacznie droższymi konstrukcjami. Bartók z modułem APEX, kosztujący 19 000 funtów, od lat stanowi podstawę mojego systemu i oferuje referencyjną jakość brzmienia cyfrowego, wydobywając każdy niuans z dobrze zrealizowanego nagrania.
Lina DAC X rozwija koncepcję bazowego modelu Lina, przede wszystkim zwiększając jego rozmiary – standardowa Lina ma 22 cm szerokości, natomiast wersja X to już pełnowymiarowe 44 cm. W praktyce oznacza to, że pierwotna wersja była projektowana z myślą o systemach słuchawkowych, natomiast DAC X znacznie lepiej sprawdzi się w zestawieniach opartych na kolumnach głośnikowych.
Do istotnych różnic należy zaliczyć dużą, wygodną gałkę głośności oraz możliwość sterowania za pomocą pilota na podczerwień. Obudowa wykonana jest z litego bloku aluminium i dostępna w wykończeniu naturalnym lub czarnym. Urządzenie jest solidne i masywne – waży 14 kg. Pilot, wykonany z metalu, oprócz standardowych funkcji pozwala także na dostęp do menu konfiguracyjnego, regulację upsamplingu, odwracanie fazy i wybór filtrów cyfrowych.
Wzmacniacze w torze
Lina DAC X może bezpośrednio sterować końcówką mocy, oferując zarówno wyjścia zbalansowane XLR, jak i niezbalansowane RCA. Na pokładzie znajdziemy dwa wejścia AES/EBU, które mogą pracować w parze, obsługując sygnały o częstotliwości próbkowania do 384 kHz. Do dyspozycji są również wejścia S/PDIF (BNC i RCA), Toslink, USB dla sygnałów PCM, DSD oraz DSDx2 w trybie asynchronicznym, a także port USB umożliwiający podłączenie zewnętrznego nośnika danych. Oprócz tego znajdziemy port USB-B do bezpośredniego połączenia z komputerem PC lub Mac.
Jedną z funkcji systemów dCS, którą szczególnie cenię, jest możliwość regulacji poziomu wyjściowego bezpośrednio z poziomu aplikacji Mosaic. Zakres regulacji obejmuje wartości od 0,2 V do 6 V. W przypadku Bartóka najlepsze rezultaty uzyskałem, ustawiając maksymalne napięcie wyjściowe i korzystając z zewnętrznego, pasywnego przedwzmacniacza do kontroli głośności całego systemu.
Urządzenie nie obsługuje połączeń bezprzewodowych, dlatego wymaga podłączenia przewodowego do sieci. Jeśli dostęp do kabla Ethernet stanowi problem, można to łatwo rozwiązać poprzez zastosowanie systemu mesh z przewodowym połączeniem do jednego z satelitów.
W dopracowanej aplikacji Mosaic znajdziemy zestaw filtrów cyfrowych, których działanie zależy od częstotliwości próbkowania sygnału. Szczególnie godna uwagi jest możliwość upsamplingu do formatu DSDx2 – według moich doświadczeń z modelem Bartók to właśnie ta opcja zapewnia najbardziej płynne i przestrzenne brzmienie.
Wyświetlacz zastosowany w Lina DAC X stanowi odejście od typowego dla dCS podejścia – z wyjątkiem modelu Varèse. Zamiast bocznych przycisków, jak w Bartóku, otrzymujemy panel z czterema podświetlanymi polami dotykowymi, służącymi do nawigacji i wyboru funkcji.
Warto podkreślić, że dCS bardzo poważnie traktuje rozwój i wsparcie swoich urządzeń. Dzisiejszy Bartók to zupełnie inne urządzenie niż w momencie premiery – zarówno pod względem sprzętowym, jak i oprogramowania. Modyfikacja APEX przyniosła wręcz spektakularną poprawę brzmienia, a kolejne aktualizacje aplikacji Mosaic wprowadziły nowe filtry i funkcje. To wyraźny sygnał, że firma traktuje swoją odpowiedzialność wobec użytkowników serio, dając im pewność, że inwestycja w cyfrowe źródło audio będzie długoterminowo opłacalna. Lina DAC X zapowiada się na kontynuację tej filozofii.
Odsłuchy
Do odsłuchów wykorzystałem zegar Lina Clock, który wniósł dodatkową informację przestrzenną – zdecydowanie wartą zachodu. Lina DAC X współpracował z przedwzmacniaczem Townshend Allegri Reference, a dalej sygnał trafiał do dwóch końcówek mocy VAC Signature 200iQ napędzających kolumny Bowers & Wilkins 802D4. Cały system zasilany był przez regenerator PS Audio PS10, a okablowanie pochodziło z oferty Townshend Audio.
Pierwszym utworem testowym była niezawodna klasyka – Koncert brandenburski nr 4 Bacha w interpretacji Raymonda Lepparda i English Chamber Orchestra. Nagranie pochodzi z 1974 roku i zostało zrealizowane przez Philipsa w technologii analogowej. To wciąż znakomite nagranie – żywe, pełne detali i z cudownym poczuciem obecności orkiestry przed słuchaczem. Można wręcz wyczuć interakcje między muzykami i radość wspólnego grania, jaka towarzyszyła im w tamtym czasie.
Barwy i faktury instrumentów oddane są bardzo sugestywnie – może nieco mniej spektakularnie niż w Bartóku, który kosztuje ponad 10 tysięcy funtów więcej – ale wciąż wiarygodnie, ekspresyjnie i z dużą przyjemnością dla słuchacza. Atak smyczków jest precyzyjny, momenty rozpoczęcia i wygaszenia dźwięku są perfekcyjnie kontrolowane – dokładnie tak, jak przyzwyczaił mnie do tego dCS. Skrzypce, klawesyn i dwa flety proste są doskonale rozdzielone, co daje przejrzysty, bogaty w detale obraz dźwiękowy.
Kolejny utwór to znakomite nagranie Scherza z VII Symfonii Mahlera w wykonaniu Chicago Symphony Orchestra. Realizacja pochodzi z 1971 roku i została znakomicie przetransponowana do formatu cyfrowego przez Deccę. Pierwsza reakcja? Mam wrażenie, jakbym słuchał materiału bezpośrednio z taśmy-matki – wrażenie jest aż tak realistyczne.
Brzmienie jest ekstremalnie czyste i detaliczne. Nawet trudne do odtworzenia „pomruki” z bębna basowego DAC X oddaje z absolutną łatwością. Kontrabasy brzmią szorstko, organicznie, sekcja skrzypiec jest rozbudowana, nasycona i ciężka, a neurotyczna intensywność partytury Mahlera zostaje oddana w pełni. Skrzypce – nieco jaśniejsze niż w wersji Bartóka – są jednak krystalicznie czyste. Lina imponuje rytmiką – tempo i artykulacja orkiestry są znakomite. To wszystko z nagrania mającego 54 lata – imponujące!
Czas na jazz
Przechodząc do jazzu – oczywiście We Get Requests w wykonaniu Oscara Petersona i jego tria, z klasycznym „You Look Good to Me”. Występ zespołu jest bezbłędny – szybki, precyzyjny, nasycony swingiem, który Lina DAC X przekazuje z perfekcyjnym wyczuciem rytmu, sprawiając, że trudno usiedzieć w miejscu. Fortepian brzmi subtelnie, perkusja jest zwarta i punktowa, a smyczkowy kontrabas chropowaty i fizycznie odczuwalny – w bliskim mikrofonowaniu można wręcz poczuć wibracje dolnych strun. To właśnie esencja doskonałego audio – iluzja obecności wśród muzyków.
W utworze „Tears of Joy” Antonio Forcione, już pierwsze dźwięki pokazują, jak fenomenalnie może zabrzmieć gitara akustyczna, gdy cyfrowe źródło jest odpowiednio zrealizowane. Atak przy pizzicato jest szybki i precyzyjny, a przestrzenne rozmieszczenie instrumentów wspierających tworzy holograficzną scenę. Tekstura wiolonczeli jest niemal namacalna, prezentacja dynamiczna i bezpośrednia – rzadko kiedy słyszałem ten utwór w tak przekonującym wydaniu. To jak patrzenie przez idealnie czyste okno – nic nie przesłania wykonania, nie ma wrażenia obecności kolumn między Tobą a muzykami. W tej klasie cenowej trudno o sieciowy DAC, który brzmiałby równie naturalnie.
Kolejny utwór to „Chitlins Con Carne” z jednej z sesji Kenny’ego Burrella dla Blue Note, nagrany w 1963 roku. Mam to wydanie na oryginalnym winylu, ale szczerze mówiąc – wersja cyfrowa odtwarzana przez Lina DAC X brzmi po prostu lepiej. Jest bardziej dynamiczna, komunikatywna i cichsza pod względem szumów własnych. Nie chcąc wchodzić w spory na linii cyfrowe kontra analogowe, trzeba przyznać, że niektóre nagrania, przetransferowane z taśmy-matki w wysokiej rozdzielczości, mają znacznie mniej etapów przetwarzania, przez co często brzmią po prostu lepiej. W tym przypadku tak właśnie jest – tekstura, przestrzeń i dynamika w wykonaniu dCS sprawiają, że to nagranie bije na głowę oryginalne tłoczenie winylowe. A teraz – słucham go przez Qobuz.
Galeria sław
Lina DAC X w pełni zasłużenie dołącza do panteonu dCS – to konstrukcja, która odzwierciedla filozofię marki: bezkompromisową inżynierię, dążenie do absolutnej neutralności brzmienia i precyzji, a także całkowity brak własnego „podpisu sonicznego” – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Lina DAC X doskonale wpisuje się w prestiżową rodzinę urządzeń dCS obok Bartóka, Vivaldiego i Varèse’a. Jest przy tym elegancki, wyjątkowo łatwy w obsłudze i wszystko wskazuje na to, że stanie się kolejną klasyką gatunku.


